Tekst

Zamiłowanie do piłki nożnej wyniesione jeszcze z betonowych boisk, a jej świat spisany ręką kibica.

sobota, 5 grudnia 2015

#9 Istambuł 2005 - Mecz który zdefiniował mnie na nowo



Liverpool FC vs AC Milan - jedyny taki finał
 
Tak pomiędzy nami, fanami futbolu, gdy ktoś zadaje mi pytanie, jaki jest najlepszy mecz jaki w życiu widziałem, to odpowiedź mam tylko jedną, wcześniej przygotowa i cały czas taką samą - finał Champions Leauge z Istambułu 2005 roku. Nie ma takich drugich 130 minut, które byłyby nasycone większymi emocjami i zwrotami akcji, po prostu nie ma. Liverpool na spółkę z Milanem zapisały się na kartach historii jako zespoły, które utworzyły jeden z najpiękniejszych rozdziałów współczesnej piłki nożnej. Jako dwa klasowe kluby, posiadające świetnych zawodników, grające o najwyższą stawkę stworzyły recepturę na futbolowy hit. Nieodwołalnie jest to finał nad finałami, do którego dzisiejsze zespoły nie zbliżyły się nawet w połowie, mimo piłkarzy wartych fortunę wybiegających na finałowe spotkania. Wpis ten jest również dotrzymaniem słowa jakie dałem w swoim pierwszym wpisie na blogu, gdy kończąc zapisałem, że jest mecz który definitywnie przebił ten z Rotterdamu 2000 roku. I oto on.

Ponad 10 lat temu, w ten majowy ciepły wieczór zanim jeszcze rozpoczął się mecz usłyszałem pytanie od ojca: "Komu kibicujesz?". I tutaj zatrzymajmy się na chwilę, ponieważ chciałbym wyjaśnić powody, dla których odpowiedziałem... że jestem za Milanem. Moja pasja do futbolu jest ściśle powiązana z grą co roku wydawaną przez EA Sports z serii FIFA. Nieprzerwanie od 2000 roku zagrywam się w każdą część, a na tamten czas w moje ręce trafiła FIFA 2005. Była to pierwsza odsłona, w której zaimplementowany był tryb menadżerski obfitujący w szczegółowe statystyki piłkarzy, transfery, ligowe zmagania, pucharowe emocje, na tamten okres był to po prostu szał. Gra też była na tyle mądrze zaprojektowana, że jako początkujący menadżer nie można było podjąć pracy w każdym klubie na przykład w Realu Madryt czy Manchesterze United. To byłoby za łatwe, więc na ten przywilej trzeba było sobie zapracować trenując z sukcesami pomniejsze kluby, które system losował zaraz pod rozpoczęciu rozgrywki. Ja zdecydowałem się zacząć od brazylijskiego Atletico Mineiro by posmakować latynoskiego futbolu. Nie pamiętam dokładnie czy po pierwszym, czy po drugim udanym sezonie dostałem nowe oferty pracy tym razem z Europy. Dostałem ofertę z Olympique Lyon, z paru innych pomniejszych zespołów oraz od wielkiego Milanu. Niby nastolatek a cieszyłem się jak głupi, że zostałem zaproszony do współpracy z włoskim gigantem. Ofertę oczywiście przyjąłem i na przestrzeni kilku sezonów splądrowałem całą Serie A i zgarnąłem wszystkie puchary. Tak też po raz pierwszy przywiązałem się do jednego klubu, z którym nawiązałem "cyfrową" więź i stąd też powód, dla którego odpowiedziałem ojcu w taki, a nie w inny sposób. Oczywiście zostałem za to zrugany słuchając, że w Liverpoolu gra Polak i to jemu trzeba kibicować, a moje tłumaczenia związane z grą komputerową zostały starte salwą śmiechu i patrzeniem na mnie jak na istotę z księżyca. Powracając jednak na Ziemię, to o drugim finaliście z Liverpoolu wiedziałem wtedy niewiele, słysząc jedynie, że w Anglii jest jednym z lepszych zespołów, a do finału przedostał się bez większych rewelacji. Znane mi były oczywiście nazwiska z Liverpoolu pokroju Gerrarda mającego atomowe uderzenie, czy naszego golkipera Jerzego Dudka, którzy między innymi wchodzili w finałowy skład ekipy z Merseyside. Do końca pierwszej połowy cały czas jednakże pozostawali dla mnie niemalże anonimowi, gdy Milan schodził do szatni z wynikiem 3-0. Nie spodziewałem się jednak, że to co wydarzy się w drugiej połowie meczu wywróci mój mały świat futbolu do góry nogami.

Zasłyszałem kiedyś taką sentencję, że dla Włochów futbol to zawód, do którego podchodzą bardzo zachowawczo, a dla Anglików piłka nożna jest grą na całego. We Włoszech możesz przegrać z dominującym rywalem, natomiast po stokroć większą zniewagą jest moment w którym zwycięstwo wymyka Ci się z rąk po wcześniejszym prowadzeniu 2:0, a tym większą gdy prowadzisz do przerwy 3:0. W Anglii natomiast liczy się sposób w jaki próbujesz dotrzeć do zwycięstwa, nieważne czy jest on ładny czy brzydki, nieważne nawet jest to czy ten mecz w ostateczności wygrasz, jeśli kibice tylko zauważą, że na boisku zostawiłeś sercę, próbując tego dokonać. Tak też się stało tej pamiętnej majowej nocy w Istambule, gdy Liverpool wybiegł na drugą połowę w zupełnie innej odsłonie. Nie mieli już nic do stracenia, a jak powszechnie wiadomo taki przeciwnik jest najbardziej niebezpieczny ze względu na jego nieprzewidywalność. The Reds przy fanatycznym echu wydobywającym się z czerwonej części trybun z uporem maniaka chwycili byka za rogi i w ciągu 15 minut niemalże ukręcili mu łeb, doprowadzając do wyniku 3:3 już w 60 minucie. Bramki te nie były piękne, nie były nawet w połowie tak ładne jak bramki Milanu z pierwszej połowy, lecz dały idealny przykład tego jak Anglik walczyć ma - do samego końca. Jeśli Jerzy Dudek nie popisał się w pierwszych 45 minutach to w drugiej połowie, dogrywce jak i rzutach karnych odkupił swoje winy i założył koronę której chyba do śmierci nikt już mu z głowy nie zdejmie. To na nim dosłownie zakończył się mecz, gdy przy ostatnim rzucie karnym piłka uderzona przez Shevchenkę zatrzymała się na jego lewej rękawicy. Niemożliwe wtedy stało się faktem, Liverpool po morderczej walce sensacyjnie wygrał mecz i  oprócz swoich szaleńczo dopingujących fanów, do Anglii zabrał również najważniejsze europejskie trofeum wyszarpnięte z rąk Milanu. Do Liverpoolu zabrali wtedy również i mnie, jako że po zakończonym meczu byłem tak zafascynowany ich postawą, że do końca nie mogłem uwierzyć w to co właśnie zobaczyłem. Od tego pamiętnego dnia jestem fanem Liverpoolu i cieszę się w jakim kierunku teraz idzie klub z Merseyside, choć i zarazem jest mi bardzo żal dzisiejszych Rossonerrich błąkających się gdzieś w okolicy dziesiątego miejsca w Serie A. Taka marka jaką jest Milan zasługuje na znacznie lepszy los od tego, jaki zgotowali mu jego właściciele na przestrzeni ostatnich lat. Brakuje mi tej słynnej ekipy w Champions Leauge, jednak mam nadzieję, że w Mediolanie zajdą w końcu jakieś dobre oraz konstruktywne zmiany i klub będzie mógł ponownie obrać kurs ku najwyższym celom. W tym roku przypadła dziesiąta rocznica finału w Istambule, dlatego też pozwalam sobie wrzucić poniżej filmik, który nie został zmontowany przeze mnie, ale znakomicie oddaje klimat tamtych wydarzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz